

Suunto Blog

Saeed Rashid przejmuje @suuntodive Instagram
Kim jesteś i skąd pochodzisz?
Nazywam się Saeed Rashid, mieszkam na południowym wybrzeżu Anglii w miasteczku Bournemouth, 20 minut spacerem od jednej z najlepszych piaszczystych plaż w Anglii.
Gdzie nurkujesz?
Dużo podróżuję, głównie do Azji i jak większość ludzi w Europie, Morze Czerwone, które jest naprawdę ponad wszystkim, moim podwodnym placem zabaw. Ale staram się też zanurkować kilka razy w domu, mam lokalny pomost w Swange, Dorset, który jest świetnym miejscem, aby zrelaksować się na płyciźnie z moim aparatem
Co Cię inspiruje w podwodnym świecie?
Wiem, że to brzmi jak banał, ale samo bycie pod wodą mnie inspiruje, znalezienie fajnego małego stworzenia, którego nigdy wcześniej nie widziałem, inspiruje mnie, pomaganie innym w uchwyceniu ich nurkowań na zdjęciach inspiruje mnie. Uwielbiam oglądać prace innych fotografów miejsc i rzeczy, których nigdy nie widziałem, i wyobrażać sobie, jakie emocje towarzyszyły im w momencie ich robienia.
Jak opisałbyś swój styl fotografii?
Nie jestem pewien, czy mam styl, jeśli mam, to jest on w ciągłym ruchu i zmienia się cały czas. Po prostu próbuję uchwycić każdy obraz tak, jak go widzę
Czy chcesz opowiedzieć jakąś historię za pomocą swoich zdjęć?
Kiedy uczę fotografii podwodnej, staram się, aby moi uczniowie myśleli o sobie nie jako o fotografach, ale jako o gawędziarzach. Jest też historia do opowiedzenia, niezależnie od tego, jak duża lub mała.
Uczysz również fotografii. Czy możesz nam o tym trochę opowiedzieć?
Mam pracę, w której między innymi uczę fotoreportażu na Uniwersytecie w Bournemouth. Ale mam też wielkie szczęście, że mogę podróżować i uczyć fotografii podwodnej w niesamowitych miejscach. Współpracuję z kilkoma brytyjskimi agentami podróży (Oonas Divers, Ultimate Diving i The Scuba Place), gdzie zabieram małe grupy do wspaniałych miejsc, takich jak Indonezja, Filipiny i Egipt, i pomagam im rozwijać ich umiejętności fotograficzne. Uczę na wszystkich poziomach, wspaniale jest widzieć tych, którzy są zupełnie nowicjuszami i zaczynają rozumieć podstawy, a ja jestem w stanie sprawić, że pozbędą się smutku ze swoich zdjęć, a także tych, którzy rozwijają swoje umiejętności i tworzą niesamowite obrazy. Najlepszym uczuciem na świecie jest to, gdy jeden z moich uczniów uczy mnie czegoś, czego wcześniej nie wiedziałem, to naprawdę świetne.
A gdzie śledzić Twoje przygody?
Mam stronę internetową focusvisuals.com , którą staram się aktualizować na bieżąco.
Jestem także obecny w mediach społecznościowych:
www.facebook.com/focusvisuals/
www.instagram.com/saeedrashid01/
www.twitter.com/saeedrashid
Obserwuj @suuntodive na Instagramie

Prawie, ale nie do końca: Mau Méndez o „trudnym ściganiu” na Mistrzostwach Świata XTERRA
„To był trudny wyścig”. Tak mówi Mauricio „Mau” Méndez – chociaż jego wersja „trudnego wyścigu” jest czymś bliższym osiągnięciu większości ludzi w życiu. Wracając na Maui jako panujący mistrz świata XTERRA, 21-letni triathlonista z Mexico City miał nadzieję przedłużyć swoje panowanie – ale trudny start wyścigu dał mu się we znaki. I chociaż nie udało mu się dogonić Południowoafrykańczyka Brada Weissa , udało mu się osiągnąć całkiem niezły wynik: 2. miejsce, utrzymując pozycję na podium.
Nie ma czasu na podziwianie widoków na Razor Ridge. (©Mike Adrian / XTERRA)
Mimo że warunki na lądzie były solidne – padało przez dwa dni, ale trasa była sucha i szybka – Mau od samego początku nie radził sobie najlepiej: ukończył wyścig na dziewiątym miejscu. „Było o wiele trudniej niż zwykle” – powiedział Méndez o plaży DT Fleming na Maui – często osłoniętej, po nawietrznej stronie wyspy. „Nawet najlepszym pływakom trudno było złapać rytm”. Wyszedł z wody tylko po to, by od razu rozpocząć walkę z ekspertem od kolarstwa, Rubenem Ruzafą – wciąż walczącym o rytm. W końcu wszystko zaczęło się układać w biegu – na trasie, którą zbadał z ojcem przed wyścigiem, udało mu się awansować z czwartego na drugie miejsce, zyskując kilka minut i doganiając Ruzafę na ostatnim odcinku piasku przed linią mety.
Mau uzyskał najszybszy czas dnia. (©Mike Adrian / XTERRA)
Na trasie wyścigu pomagał mu spersonalizowany Spartan Ultra , nowe narzędzie w jego kołczanie XTERRA. „To świetny zegarek” – mówi. „Robi wszystko, czego potrzebuję”.
Co się wydarzy w przyszłym roku? Cóż, zaczyna wcześnie. „Zwykle czekam z rozpoczęciem sezonu treningowego do marca lub kwietnia, ale w tym roku zacznę w styczniu, aby spróbować przygotować się trochę lepiej” — mówi Mau. „Zdobycie drugiego miejsca jest świetne” — kontynuuje. „Ale od teraz do 28 października przyszłego roku będę myślał o jednej rzeczy, a mianowicie o odzyskaniu tego tytułu”.
Obraz główny ©Jesse Peters / XTERRA

Kiedy używać zegarka, żeby wrócić do domu? Zawsze, kiedy go potrzebujesz
Cały świat alpinizmu wie, że Kilian Jornet nie zdobył w tym roku ani jednego szczytu Everestu bez tlenu, ale dwa . Pierwszy z nich był rekordowy – zaledwie 26 godzin po opuszczeniu bazy Everestu na wysokości 5100 m. Drugi był „tylko dla zabawy” – był tam, czuł się dobrze, więc dlaczego nie zrobić tego ponownie?
Wiele rzeczy jest innych na wysokości 8000 m i wyżej. Jest to uprzejmie nazywane „strefą śmierci” z dobrego powodu – ludzie tam umierają, po prostu dlatego, że tam są. W strefie śmierci ludzkie ciało po prostu nie jest w stanie przetrwać przez długi czas. Dłuższy pobyt bez dodatkowego tlenu spowoduje pogorszenie funkcji organizmu, utratę przytomności i ostatecznie śmierć.
Wejście w to nie jest decyzją, którą należy podejmować lekko – a wyjście z tego jest konieczne. Tak więc, gdy rekordzista Kilian Jornet zgubił drogę podczas zejścia z 8848 m na Evereście, jego kolejne decyzje będą kluczowe – jego życie będzie od nich dosłownie zależało.
„Schodząc z mojego drugiego wejścia na Everest, zgubiłem się. Padał ulewny śnieg, a w środku nocy i na wysokości około 8300 m n.p.m. trawersowałem po technicznym terenie. Mój mózg nie pracował zbyt dobrze i nie miałem pojęcia, gdzie jestem. Widoczność była słaba – czasami widziałem tylko około pięciu metrów przed sobą – czasami tylko dwa.”
Zszedł z normalnej trasy na wysokości około 8300 m – i tak naprawdę nie jest nawet pewien, dlaczego. „Mam coś w rodzaju „czarnego momentu”, kiedy nie mogę sobie niczego przypomnieć. W tym czasie zszedłem z normalnej trasy, ale nie pamiętam dokładnie kiedy ani dlaczego”. Najwyraźniej cierpiał na skutki przebywania na dużej wysokości. I oczywiście padał śnieg: pół metra w nocy, co jeszcze bardziej utrudniało nawigację.
Na szczęście miał narzędzie i przytomność umysłu, by z niego skorzystać: zegarek Suunto GPS, który rejestrował jego trasę od czasu opuszczenia Advanced Base Camp na wysokości 6400 m 23 godziny temu. Uzyskując dostęp do funkcji trackback, zdał sobie sprawę, że wykonał 90-stopniowy skręt w lewo i kontynuował trawersowanie przez jeden kilometr od normalnej trasy, pozostawiając się na środku North Face. Było jasne: musiał poruszać się w zupełnie przeciwnym kierunku. Robił tak, aż wrócił na normalny grzbiet.
W nowej erze szybkiego, lekkiego alpinizmu, samotne wspinanie się ma swoje zalety: jesteś szybszy, a często szybsze jest bezpieczniejsze. „Używam tego około tuzina razy w roku”, mówi Jornet. „Kiedy jest naprawdę zła pogoda lub jest naprawdę mglisto, jeśli wybieram się gdzieś, gdzie jest dużo grani i nawisów – często chodzi o zmniejszenie ryzyka w takim samym stopniu, jak o znalezienie drogi do domu”. To prowadzi nas do ciekawego wniosku – to nie jest narzędzie do przetrwania, które można wykorzystać w ostateczności, ale coś, co całkowicie uchroni cię przed wpadnięciem w taką sytuację.
To powiedziawszy, Jornet wyraźnie zdaje sobie sprawę z poważnych potencjalnych konsekwencji swojej sytuacji na Evereście. Bez Trackback prawdopodobnie przesiedziałby w zimnie jeszcze cztery lub pięć godzin aż do świtu – a konsekwencje tego mogłyby być poważne. „Nie mam wątpliwości” – mówi. „Ta funkcja ratuje życie. Na pewno”.
Dowiedz się, jak nawigować za pomocą zegarków Suunto Spartan lub jak korzystać z funkcji Trackback na zegarkach Suunto Ambit .

Tak, możesz używać swojego Suunto w górach przez dziesięć dni z rzędu
Nie jest tajemnicą, że od lat jestem uzależniony od rejestrowania moich przygód. Zaczęło się w erze przedtechnicznej, kiedy w 2001 roku miałem pierwszy trawers narciarski. Pięciodniowa pętla przez góry, gdzie objeżdżaliśmy na nartach i na nartach trawers Hurley Horseshoe. Później pamiętam, że wziąłem ołówek i przeżywałem nasz trawers na nowo, rysując nasze wzloty i upadki, szczyty i przeprawy przez strumienie.
Nawyk ten rósł we mnie. Doszło do tego, że miałem mapy przyczepione do ścian z narysowanymi liniami. Moja dokumentacja doprowadziła mnie do miejsca, gdzie nie było linii, i eksplorowałem cały dzień, a potem wracałem, żeby uzupełnić luki.
Kiedy Suunto wypuściło Ambit, moje uzależnienie ewoluowało. Nagle moje linie ołówkowe na płaskich mapach stały się liniami 3D nałożonymi na obrazy satelitarne. Mogłem wybrać się na szaloną wycieczkę, wrócić do domu i umieścić linię na szczytach gór i zjechać stromymi zjazdami narciarskimi. Moje przygody stały się bardziej interaktywne i „żyły” w sieci. Od tego czasu zawsze importowałem wszystkie moje linie, od Norwegii po Pakistan i odległe szczyty górskie Kanady – a teraz mogę zobaczyć wszystkie moje wysiłki nałożone na świat. To naprawdę niesamowite.
Od czasu pierwszej wyprawy narciarskiej w 2001 r. odbyłem 10 wielodniowych wypraw – trwających nawet 21 dni – ale ostatnią odbyłem w 2009 r.
W tym roku, gdy przygotowywaliśmy się do 10-dniowej podróży, zastanawiałem się: czy będę mógł używać zegarka do rejestrowania każdego dnia? Mieliśmy nadzieję, że będziemy całkowicie samowystarczalni – każdy gram dodawał nam ponad 20 kilogramów ciężaru na plecach. Nie zabrałbym niczego dodatkowego. Oznaczało to, że nie chciałem zabierać ładowarki słonecznej ani akumulatora do mojego Suunto Spartan Ultra .
Oczywiście, chciałem mieć zapisaną całą wyprawę – ale czy zegarek naprawdę wytrzyma wystarczająco długo? Po kilku poprawkach ustawień mógłbym teoretycznie dać zegarkowi baterię wystarczającą na 65 godzin skiningu i shreddingu. Cóż… może nie shreddingu, ponieważ nasze torby ważyły sporo.
Wyruszyliśmy 16 kwietnia i dotarliśmy na start autostopem. Obudziłem się chory, z niską energią, ale koła były w ruchu i czułem, że nie mogę zawieść zespołu.
Trasa Monashee to trasa narciarska przez surowe góry Columbia, które znajdują się na zachód od Revelstoke. Gdy już się tam dostaniesz, nie ma tam żadnych wyciągów narciarskich, żadnych miasteczek – tylko jedna chata i 100 km jazdy na nartach z południa na północ. Nie jest to szczególnie odludne miejsce, ale jest wymagające. Z górami o wysokości około 3000 m, ogromnymi granitowymi ścianami i silnie zlodowaciałym terenem, sukces nigdy nie był gwarantowany.
Przez pierwsze cztery dni pogoda była burzliwa, a zagrożenie lawinowe było naprawdę wysokie. To był najtrudniejszy teren do pokonania, ale jak to bywa, nasze większe zjazdy i bardziej wymagające podejścia już się zsunęły – to jedyny powód, dla którego mogliśmy poruszać się po tym skomplikowanym terenie.
Trawersy narciarskie mają w sobie prostotę, która jest bardzo satysfakcjonująca. Każdego dnia wyzwania są proste, jedzenie, podróżowanie przez skomplikowany nieznany teren, zachowanie bezpieczeństwa, jedzenie, odkładanie dużych toreb i trochę jazdy na nartach, znalezienie świetnego miejsca na obóz, jedzenie, spanie i powtarzanie. Codziennie można zobaczyć i docenić nowe widoki.
Wpadliśmy w rutynę i bez końca poruszaliśmy się na północ. Większość naszych wyzwań była związana z pogodą i wytrwale podążaliśmy naprzód. W dniu naszego najniższego morale doświadczyliśmy również naszego najlepszego zachodu słońca i zorzy polarnej, co odnowiło nasze podekscytowanie i chęć dogłębnego zbadania tematu i parcia naprzód.
Po 7 dniach mój zegarek nadal zapisywał każdy dzień. Ale mając 3 dni do końca i 30% baterii zastanawiałem się – czy wytrzyma?
W końcu pogoda się poprawiła i udało nam się zrobić kilka świetnych tras narciarskich. Chris Rubens zrobił świetną trasę w alpenglow na Mt Mulvahill.
Po 10 dniach zwiedzania w końcu spakowaliśmy buty na Mt Begbie, charakterystyczną górę Revelstoke. Zegarek wciąż działał, a my wszyscy byliśmy wyczerpani i podekscytowani, że kończymy na tym szczycie.
Ogółem przejechaliśmy na nartach 100 km, w tym 10 000 m wzniesień i zjazdów oraz ponad 68 godzin zarejestrowanych tras. Zegarek dał radę. Czy było warto? Myślę, że ostatnie zakręty Chrisa odpowiadają na to pytanie.
Wszystkie obrazy © Greg Hill i Chris Rubens

Podczas 3380-kilometrowej jazdy nie wiesz, co będzie bolało najbardziej
Omar di Felice właśnie ukończył potężny pedał wokół swojego rodzinnego kraju, Włoch, aby uczcić Giro d'Italia. Dowiedz się więcej poniżej.
Kiedy Omar di Felice planował swoją małą przejażdżkę rowerową po Włoszech, wiedział, że wiele z niej nie będzie łatwe. W końcu planował ledwo spać, pedałując ponad 3000 km, wyruszając zgodnie z ruchem wskazówek zegara z Rzymu i wracając nieco ponad tydzień później. Oczywiście, taka podróż wymaga skrupulatnego planowania – każdej drogi, każdego wzniesienia, każdego kilometra.
Dlatego niespodzianka była niespodzianką: „Najtrudniejszą częścią było południe Włoch. Nie znałem trasy zbyt dobrze i znalazłem trudne, krótkie podjazdy i twardy asfalt! To było prawdziwe zaskoczenie, biorąc pod uwagę fakt, że najtrudniejszą częścią w moim zamyśle miał być segment alpejski mojego wyścigu”.
Po trudnym początku Sycylia i Sardynia były spokojne – „Spokojne krajobrazy, wzgórza i idealna pogoda” – mówi Omar. „Widok wschodu słońca ze szczytu Etny był jednym z moich ulubionych momentów”. W Genui spotkała go miła niespodzianka: tłumy z jego rodzinnego miasta wyszły, aby go powitać i okazać wsparcie – w tym matka Marco Pantaniego, legendy włoskiego kolarstwa.
Przez osiem dni di Felice używał trzech różnych rowerów – Wilier 110 Air – roweru aerodynamicznego do szybkiej jazdy na płaskich odcinkach – Wilier 110 NDR z hamulcami tarczowymi do komfortowej jazdy i Wilier Zero.6 do minimalnej wagi podczas najtrudniejszych podjazdów. Najśmieszniejsze? Na 3380 km nie złapał ani jednej kapcia.
Harmonogram snu Omara był niezwykle nieregularny – udawało mu się złapać około półtorej godziny snu co 15 godzin, oprócz innych krótkich przerw, przed luksusową trzygodzinną drzemką przed ostatnim wysiłkiem do mety. Jednak ten nieustępliwy reżim pozwolił mu ukończyć ogromną przejażdżkę w zaledwie 8 dni i 21 godzin. Ponieważ trasa była jego własnym wyborem, jest to bez wątpienia rekord świata dla tej konkretnej trasy, ale trudno umieścić ją w kanonicznych rekordach świata kolarstwa, gdzie inni przejechali dalej w krótszym czasie – choć ze znacznie mniejszą liczbą podjazdów niż di Felice.
Koniec był najwspanialszy: „Ostatnie dwa dni były najlepszą częścią mojej jazdy” — mówi Omar. „Czułem się świetnie i byłem naprawdę szczęśliwy, że wszystko szło dobrze aż do tego momentu, i naprawdę podobała mi się droga powrotna do mety”. Tak mu się podobało, że już planuje następną. „Oczywiście było naprawdę ciężko i teraz potrzebuję długiego okresu odpoczynku, ale jestem pewien, że zrobię coś podobnego w przyszłości. Czemu nie!”

Lucy Bartholomew o tym, jak prawie rzucić... a potem nie
Ultramaratończyka Lucy Bartholomew jest znana z kilku rzeczy: bycia obiecującą młodą bronią na scenie długodystansowej, jej ciągłego uśmiechu i oczywiście, „bycia 'Strayan'”. (To jest „bycie Australijką”, na wypadek gdybyście nie mogli tego rozgryźć.) Po tegorocznym weekendzie UTMB będzie znana z kolejnej rzeczy: powrotów. Po rozważeniu dobrowolnego DNF zaledwie 30 km z 120-kilometrowego biegu TDS w weekend UTMB, Lucy znalazła iskrę i zdobyła 25 miejsc wśród kobiet, kończąc ostatnie 7 km w oszałamiającym tempie 4:00/km i zajmując 5. miejsce w klasyfikacji generalnej kobiet.
„Miałam problemy z żołądkiem na początku wyścigu – i po prostu nie mogłam nic przełknąć. Woda, jedzenie, żele – w chwili, gdy tylko wzięłam je do ust, poczułam mdłości, a wszystko, co wmusiłam, wracało do mnie” – mówi. Niedługo po starcie o szóstej rano Bartholomew była zmuszona zejść 15 km w dół – co, jak może powiedzieć każdy biegacz, jest kiepskim sposobem na stratę czasu. „Myślę, że dodatkowe wstrząsy podczas zjazdu jeszcze bardziej rozstroiły mój żołądek” – powiedziała.
Szkoda – Bartholomew trenowała w Chamonix i robiła rekonesans przez cztery tygodnie przed wyścigiem, a ona miała za sobą imponujący finisz w Mont Blanc 80, zajmując niespodziewanie drugie miejsce. Trasa TDS – bardziej odległa, z mniejszą liczbą punktów pomocy i większym przewyższeniem na kilometr niż UTMB – przypadła jej do gustu. Więc schodząc ze zbocza, jechała wolno i czekała, aż jej wsparcie – w rzeczywistości jej tata, który również brał udział w wyścigu – ją dogoni. „Prawdopodobnie kazałby mi się zatrzymać”, mówi. Co ją napędzało? Wiedza o tym, co ją czeka – przed wyścigiem zrobiła porządny trzydniowy rekonesans, co dało jej solidny przegląd całej trasy. „Myślę, że to pomogło – wiedza o tym, co mnie czeka, żadnych niespodzianek”. A teraz? „Teraz jestem w pewnym sensie zadowolona, że nigdy nie przejechał – to było coś, co musiałam sama przepracować – i wiele się o sobie tam nauczyłam”.
Dziewięć godzin po rozpoczęciu wyścigu udało jej się wcisnąć blok strzału do gardła i to się udało. „Nigdy w życiu nie zostałam tak mocno uderzona cukrem” — mówi Bartholomew. „Myślę, że to dlatego, że byłam tak pusta. To naprawdę mnie poruszyło i pozwoliło mi wrócić do wyścigu”. Zaczęła wyprzedzać zawodniczki, w końcu wjeżdżając do miasta z wyżej wymienioną prędkością, wyprzedzając swoją ostatnią rywalkę zaledwie 400 jardów przed linią mety.
Podczas gdy Bartholomew wciąż był „zawiedziony”, reszta z nas może się zgodzić: to był imponujący pokaz odporności młodego biegacza. Teraz, gdy już po wszystkim, co w planach? Lucy jest szczęśliwa, że jest w domu – i oczywiście – więcej biegam. „Czuję się, jakbym nigdy nie opuściła Australii – jestem całkiem szczęśliwa, że wracam do swojej rutyny”. Potencjalne nadchodzące wyścigi obejmują Ultra Trail Ning Hai w Chinach – nie jest pewna, czy pobiegnie 50 czy 100 – i Capetown 100 w Republice Południowej Afryki.
W przyszłym roku może wyruszyć na amerykańską ziemię. „Chciałabym zrobić Hard Rock”, mówi, „ale znam ludzi, którzy czekali, żeby się tam dostać [przez loterię] przez osiem lat!” Zdecydowanie nie na liście? Maraton Barkley lub coś podobnego – nawigacja to nie jej bajka. „Jeśli nie ma tego na moim zegarku Suunto , to nie biegnę – nie jestem na to wystarczająco twarda!”
Zdjęcia: Damien Rosso / Droz Fot